Raz na jakiś czas pada w Polsce pomysł, aby wprowadzić amerykański model finansowania kultury oparty na prywatnym sponsoringu. Ostatnio także w Wielkiej Brytanii, której rząd drastycznie obciął wydatki na kulturę, pojawiają się podobne głosy. Problem w tym, że choć w obu wypadkach partnerstwo biznesu i kultury należy rozwijać, to próba przeniesienia na europejski grunt systemu amerykańskiego jest z gruntu skazana na porażkę.
Według oficjalnych danych kultura w Stanach Zjednoczonych jest finansowana tylko w 40 procentach z pieniędzy poszczególnych stanów i rządu federalnego. Reszta pochodzi od prywatnych bądź korporacyjnych sponsorów. Dla większości Amerykanów to nie dowód na niedostateczne zaangażowanie państwa w kulturę, lecz potwierdzenie siły wolnego rynku także w obrębie kultury. Słynny ekonomista Milton Friedman opisał w książce „Wolny wybór” przypadek Chicago końca XIX wieku. Wtedy w mieście powstały Instytut Sztuki, Biblioteka Newberry, Chicagowska Orkiestra Symfoniczna, Uniwersytet Chicagowski, Muzeum Historii Naturalnej, Biblioteka Crerara. Większość z nich została stworzona, a później także prowadzona za prywatne pieniądze.
Fundacja Solomona R. Guggenheima działa od 1937 roku. Na zdjęciu nowojorskie Guggenheim Museum powstałe w 1959 roku, fot. wikipedia.org.
Jednak już na początku XIX wieku budowano kulturalne instytucje w podobny sposób. Amerykańskim elitom zależało na dogonieniu Europy we wszystkich możliwych sferach, stąd ich szczodrość dla muzeów, bibliotek czy uniwersytetów. Kolejna fala prywatnych środków dla kultury w Stanach Zjednoczonych trafiła po II wojnie światowej. András Szántó w opublikowanym dwa lata temu na łamach „The Art Newspaper” artykule zauważa, że inwestycje miały związek rywalizacją ze Związkiem Radzieckim na wszystkich polach, od przestrzeni kosmicznej, przez sport, po kulturę właśnie. „Skoro sowieci mieli Balet Bolszoj, to Fundacja Forda musiała założyć City Ballet” – pisze Szántó.
To nie jedynie powody tak dużego zainteresowania kulturą w Stanach Zjednoczonych przez prywatnych sponsorów. Kultura jest tam (czego cały czas nie można powiedzieć o Polsce) silnie związana z rozwojem społeczności lokalnej. Dlatego większość pieniędzy trafia bezpośrednio do regionu, w którym fundator prowadzi swoją działalność. Mało prawdopodobne, aby przedsiębiorca ze wschodniego wybrzeża wspierał muzeum z Los Angeles. Lokalni przedsiębiorcy traktują kulturę jako rodzaj współzawodnictwa, tak samo jak właściciele klubów baseballowych swoje drużyny. Programy sponsoringowe mają więc giganci jak Chase czy American Express, ale aż 69 proc. prywatnych pieniędzy pochodzi od firm z zyskiem poniżej 1 miliona dolarów rocznie.
Wszystko to sprawia, że amerykański model sponsoringu kultury nie mógłby się przyjąć w Polsce, ani nawet Wielkiej Brytanii. To system wynikający z konkretnych historycznych uwarunkowań. Co nie znaczy, że nie powinniśmy bliżej przyjrzeć się niektórym rozwiązaniom ze Stanów Zjednoczonych. Choćby organizacji Americans for the Arts założonej już w 1960 roku (wtedy nazywała się Community Arts Councils). Przez ponad pół wieku działalności zamiast konkurować z podobnymi podmiotami łączyła się z nimi tworząc w efekcie najsilniejszą w Stanach Zjednoczonych, jeśli nawet nie na świecie, grupę prywatnych sponsorów kultury, fundacji i instytucji kulturalnych. W 1967 roku przyłączył się do niej nawet Business Committee for the Arts miliardera i filantropa Davida Rockefellera.
Dziś Americans for the Art mają 150 tys. członków i prowadzą kilkanaście programów związanych z kulturą, poczynając od doradztwa, przez edukację, lobbing na rzecz kultury, po zdobywanie prywatnych środków. Jednym ze stałych programów jest The pARTnership Movement pozwalający na łatwą i szybką budowę więzi między biznesem i kulturą. The pARTnership Movement zajmuje się indywidualnym pozyskiwaniem prywatnych środków na konkretne przedsięwzięcia, ale też pozwala dzięki platformie internetowej na szybkie i łatwe znalezienie inicjatyw, które poszukują sponsora. Jednak nie wszędzie i za wszelką cenę. Tak, jak całe Americans for the Art, tak i ta inicjatywa jest powołana dla łączenia konkretnych, pasujących do siebie przedsięwzięć. Zgodnie z przekonaniem, że przedsiębiorca powinien nie tylko wkładać w kulturę pieniądze, ale i się w nią angażować, czuć projekt, który sponsoruje, mieć świadomość współtworzenia go. I akurat ten element amerykańskiego systemu sponsoringu kultury przydałoby się faktycznie przenieść do Polski.