Monthly Archives: Luty 2012

Australia – jak z 1 dolara zrobić 125

Narodowa Strategia Rozwoju Kultury w Polsce na lata 2004-2013 liczy 150 stron. Dokument National Cultural Policy ogłoszony w zeszłym roku w Australii ma tylko 25 stron. Choć w pierwszym dokumencie znajdziemy wiele cyfr, mało jest konkretów, strategicznych rozwiązań dla kultury w XXI wieku. Rola państwa sprowadzona została do mecenatu, finansowania muzeów, bibliotek i – co już dziś wiemy – w dużej mierze nietrafionych programów celowych. National Cultural Policy to zupełnie inny rodzaj spojrzenia na kulturę, kompleksowy, mądry i nowoczesny.

Opera w Sydney, fot. Matthew Field/www.photography.mattfield.com

„Sztuka i sektory kreatywne mają fundamentalne znaczenie dla tożsamości australijskiego społeczeństwa i narodu, a także coraz bardziej dla sukcesu krajowej ekonomii” – czytamy we wstępie. Australijczycy nie patrzą na kulturę jednowymiarowo. National Cultural Policy to dokument niedługi, ale dokładnie wskazujący strategię rozwoju kultury i przemysłów kreatywnych na najbliższe lata.

O ile w Polsce – czy wielu europejskich krajach – kultura jest problemem Ministerstwa Kultury oraz samorządów, o tyle rząd Australii widzi ją (wraz z przemysłami kreatywnymi), jako zagadnienie wpisujące się w politykę wielu ministerstw i rządowych agend. National Cultural Policy wskazuje, że kultura to także zagadnienie dotyczące polityki zagranicznej, turystyki, gospodarki czy edukacji. Dlatego w realizację długofalowej strategii rozwoju muszą być zaangażowane ministerstwa odpowiadające za wskazane dziedziny. National Cultural Policy wyznacza cztery główne cele do osiągnięcia:

-Rządowe wsparcie dla kultury musi odzwierciedlać różnorodność Australii XXI wieku oraz zapewniać rozwój rodzimej kultury.
-Zwiększenie użycia najnowszych technologii i idei w rozwoju nowych dzieł sztuki oraz przemysłów kreatywnych, co ma zapewnić uczestnictwo w kulturze większej ilości osób.
-Wsparcie roli, jaką sztuka odgrywa w przekazywaniu australijskiej tradycji kulturalnej w kraju, jak i poza jego graniami.
-Zwiększenie potencjału i roli kultury dla zasilenia społeczeństwa oraz ekonomii.

To idee, które stanowią punkt wyjścia. Ale na tym nie koniec. Każda z nich została uzupełniona o uszczegóławiający opis. Następnie zdiagnozowano konkretne warunki, które muszą zaistnieć dla osiągnięcia celu. W końcu przedstawiono strategie jakie należy zastosować, aby osiągnąć cel. Wszystko krótko, rzeczowo i wiarygodnie. Ogłoszenie National Cultural Policy poprzedzono szerokimi konsultacjami z przedstawicielami świata kultury, instytucji publicznych, przemysłów kreatywnych. Tworząc dokument uwzględniono także szeroki kontekst, w którym przyjdzie działać australijskiej kulturze, od globalizacji, przez coraz szerszy dostęp społeczeństwa do nowoczesnych technologii, po – znów – rozwój ekonomiczny.
National Cultural Policy, fot.www.arts.gov.au

A jak to wygląda w praktyce? Jeszcze lepiej niż na papierze. Dokument zawiera dane finansowe dotyczące finansowania kultury z budżetu państwa w latach 2011-12. Jedną z pozycji zajmuje Australia Business Arts Foundation. Roczny budżet organizacji to 1,7 mln dolarów australijskich. To rządowe przedsięwzięcie jakiego brakuje w Polsce, ale także w wielu innych państwach. Jednym z jego zadań jest pozyskiwanie prywatnych funduszy na kulturę. Na stronie internetowej Office for the Arts można znaleźć ciekawe sprawozdanie z działalności organizacji. Australia Business Arts Foundation  powstała w 2000 roku. Rok później wsparcie sektora prywatnego dla kultury wyniosło 108 mln dolarów. W roku 2009 już 212 mln dolarów. W ciągu niecałej dekady zanotowano wzrost w wysokości 90 procent. Jeszcze lepiej wygląda przeliczenie rządowych dotacji dla Australia Business Arts Foundation na pozyskane środki. Każdy wydany przez rząd dolar dla fundacji przyniósł niemal 125 dolarów pozyskanych od prywatnych sponsorów kultury.

2 Komentarze

Filed under Uncategorized

Festung Breslau – Wrocław jako ESK cz.1

Co Wrocław robi w związku z tytułem Europejskiej Stolicy Kultury 2016, który niedawno otrzymał? Będziemy to sprawdzać co kilka tygodni. Gdy opadł kurz po walce między kilkoma polskimi miastami, skończyło się też zainteresowanie ESK. Wprawdzie odbyła się tydzień temu konferencja „Polskie Stolice Kultury – jak wykorzystać ich potencjał kulturalny”, ale nie we Wrocławiu, a Lublinie. Nie towarzyszył jej też rozgłos medialny, ani nawet szersze zainteresowanie specjalistów.

Wiemy też, że na fali starań o ESK Bydgoszcz postanowiła zbudować nowy, bardziej demokratyczny, oparty o społeczną aktywność, a nie instytucje, model zarządzania kulturą. To jednak temat na inny wpis. O tym, co się dzieje we Wrocławiu niewiele oficjalnie wiadomo. Nie będziemy powielać plotek, a jedynie monitorować stan faktyczny. Na początek sprawdziliśmy, jak Wrocław radzi sobie z komunikacją swojego tytułu.

Profil na Facebooku działa. I to właściwie chyba koniec dobrych wieści. Profil na Google+ uaktywnia się raz na trzy tygodnie. Konta na Twitterze nie udało nam się odnaleźć. Tak samo jak angielskich wersji wspomnianych profili.

Na oficjalnej stronie internetowej logotypy do pogrania sugerują, że Wrocław nadal kandyduje do tytułu ESK / fot. wro2016.pl

Wchodzimy na stronę internetową wro2016.pl. Informacji niewiele, newsów o działaniach w ramach ESK 2016 właściwie brak. Przełączamy stronę na język angielski. I tu czeka nas niespodzianka. Po angielsku jest tylko menu i niewielka część informacji. Pozostała część portalu, łącznie z newsami dostępna jest wyłącznie po polsku.

Na stronie internetowej nie widzimy informacji o powołaniu Rady Programowej do spraw ESK. Informacja pojawiła się za to w mediach. W Radzie znaleźli się sami mężczyźni po pięćdziesiątce (to nie złośliwość, fakt ten podkreślał sam prezydent Dutkiewicz). Owszem, to postacie zasłużone dla kultury, jak prof. Stanisław Bereś czy Krzysztof Zanussi, ale wątpliwości, czy taka rada jest w stanie zbudować program nowoczesnej Europejskiej Stolicy Kultury, są co najmniej uzasadnione.

Do mediów dotarł komunikat z ust profesora Beresia o treści: „Wyobrażam sobie, że będą wymyślone takie imprezy zbiorowe, jak odtworzenie zdobycia Festung Breslau w 1945. Wtedy do centrum Wrocławia wjedzie korpus czołgów i kilka tysięcy statystów w mundurach”. Gdyby Wrocław 2016 był na Twitterze wiedziałby, że wypowiedź rozbawiła sporą grupę internautów.

Czy Wrocław stracił zapał do organizacji ESK, czy wizje roztaczane w trakcie walki o tytuł pozostaną tylko na papierze? Kolejny wpis na ten temat w marcu.

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Sztuka – jak zniszczyć własny wizerunek

Gwiazda domu aukcyjnego Abbey House rozbłysła niespodziewanie. Dziesiątki artykułów obwieszczały nową jakość w handlu młodą polską sztuką. Raporty Abbey House zapowiadały niesłychanie duży zwrot z inwestycji. Aukcje notowały niesamowite rekordy. Po wejściu Abbey House na giełdę jego akcje skoczyły z niecałych pięciu złotych za jednostkę do osiemnastu w zaledwie dwa miesiące.

Dziś bańka pękła. Raz za razem ukazują się niepochlebne artykuły, których wcześniej nie było. Akcje szybują w dół. Miesiąc wystarczył, aby wartość jednostki spadła z osiemnastu złotych do niewiele powyżej dziesięciu. Ostatnia aukcja zanotowała wynik pięciokrotnie gorszy niż listopadowa i niemal dziesięciokrotnie gorszy niż październikowa. Abbey House stawia siebie w roli zaszczutej przez czarny PR firmy. Prawda jest zupełnie inna. Abbey House napompowało balon swojej promocji tak, że musiał pęknąć. A gdy przyszedł wizerunkowy kryzys dom aukcyjny zareagował w najgorszy z możliwych sposobów robiąc sobie jeszcze większą krzywdę.

Nie ma, jak twierdzi Abbey House, nagonki na młodą polską sztukę. Jest reakcja na lukrowane artykuły sponsorowane. Dobry PR i działania wizerunkowe muszą mieć poparcie w rzeczywistości. A jakie poparcie w faktach ma nazywanie jednego z szefów Abbey House „polskim Charlesem Saatchim” w tekście napisanym przez PR-owca firmy na łamach jednego z polskich miesięczników? To co na początku było śmieszne, zaczęło denerwować i w końcu zmusiło dziennikarzy, najpierw „Forbesa” potem „Gazety Wyborczej” i radia Tok Fm do przyjrzenia się Abbey House. A im bardziej się mu przyglądali, tym mniej wszystko się zgadzało.

Prawdziwym dramatem była jednak reakcja Abbey House. Zamiast wdrożyć rozsądną kryzysową strategię dom aukcyjny zaatakował. Wszystkich – dziennikarzy, konkurencję, internautów. A to wywołało drugą falę niepochlebnych doniesień medialnych. Trudno wyjaśnić, co kierowało PR-owcami firmy, którzy najwyraźniej postanowili znaleźć jeszcze większe grono wrogów. W telewizji szef rady nadzorczej Abbey House tłumaczył, że „nieinteligentni nie są naszymi klientami”.

Teksty broniące dom aukcyjny ukazywały się na należącym do Abbey House portalu artibiznes.pl. „Autorką artykułu o niedobrym Abbey House jest  Anna Legierska (…) O jej wykształceniu ani doświadczeniu w dziedzinie sztuki nic nam nie wiadomo. Natomiast jedną z audycji w TOK FM prowadziła Anna Laszuk – zanim trafiła do tego radia, pracowała jako socjoterapeutka, nauczycielka gry na fortepianie i teorii muzyki, instruktorka w pracowni form teatralnych. Jej motto, jak głoszą oficjalne informacje radia, brzmi: Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne dziewczynki idą dokąd chcą!… Jak widać, można zajść bardzo daleko tylko dlatego, że się chce…” – atakowała dziennikarki personalnie Anna Jastrzębska. „Polacy słyną, i to nie tylko w biznesie, z wyjątkowej zawiści. Większość z nas nienawidzi, gdy innym coś się udaje. Zamiast cieszyć się sukcesami innych, zgrzytając zębami myślimy, jak tu zaszkodzić konkurencji” – ogłaszała  prawdy o naszych narodowych wadach z zupełną powagą Aleksandra Binkowska. Z kolei na Facebooku administrator strony Abbey House odpowiadał na krytykę ze strony Jakuba Żulczyka słowami: „Każdy kto zna jego teksty, nie bierze ich na poważnie. W tym ponoć tkwi siła tego felietonisty – żeby każdego krytykować, bo najwidoczniej inaczej nie potrafi zwrócić na siebie uwagi”.

Żeby nie wyłamywać się z konwencji zastosowanej przez Abbey House pozostaje nam skomentować sprawę słowami: na takie działania wizerunkowe w kryzysie to normalnie ręce opadają.  A mówiąc serio Abbey House mógł zrobić wiele, aby walczyć o swój dobry wizerunek. Mógł przedstawić wyłącznie merytoryczne argumenty, zwerbować ekspertów i postawić ich na linii frontu, związać się szybko z lepszymi, bardziej uznanymi artystami, którzy uwiarygodniliby przedsięwzięcie. Nawiasem mówiąc takie działania przydałyby się od samego początku istnienia Abbey House. Wydaje się, że lepszym rozwiązaniem byłoby nawet przeczekanie burzy, wydanie oficjalnego oświadczenia i milczenie. Chyba wszystko byłoby lepsze niż prowadzenie wojny, w której nie da się wygrać facebookową stroną zatytułowaną „Wspieraj Sztukę Nie Wojnę”. Do grupy dołączają młodzi ludzie, a Abbey House zależy na świecie biznesu. Straszny, podręcznikowy błąd. Czyżby PR-owcy zapomnieli określić grupę docelową kryzysowej komunikacji?

Przedstawiciele domu aukcyjnego próbują przekonywać, że chciała ich zniszczyć bliżej nie określona konkurencja. Ale Abbey House nie ma na tyle silnej konkurencji. Polskie galerie nie troszczą się o PR, nie są w stanie przeprowadzić takiej akcji. Co więcej, choć wiele osób związanych ze sztuką nie ceni sobie samego Abbey House, to przyglądało się działalności domu aukcyjnego z ciekawością, a nawet nadzieją. Nie od jednego galerzysty słyszeliśmy słowa w stylu: „Może uda im się rozkręcić modę na kolekcjonowanie młodej polskiej sztuki, wtedy wszyscy na tym zyskamy”.

Na całym zamieszaniu traci nie tylko Abbey House. Jak słusznie zauważono w jednym z artykułów ucierpi także ogólne zaufanie do inwestowania w młodą polską sztukę i wizerunek firm zajmujących się nią. Szkoda też artystów, którzy związali się z Abbey House. Owszem, w większości to przeciętniacy, ale nie o to chodzi. Wreszcie ktoś na polskim rynku zaproponował młodym twórcom stałe wsparcie i promocję ich twórczości. W pakiecie dostali razy, które spadają na nich za każdym razem, gdy media krytykują Abbey House.

4 Komentarze

Filed under Uncategorized

Budownictwo + kultura

Dodać szczyptę kultury, nagłośnić, sprzedać, zarobić. To cały czas najpopularniejszy w Polsce sposób wykorzystania kultury w działalności promocyjnej. Piwo, napój energetyczny, napój gazowany. Wystarczy umieścić nazwę marki w tytule festiwalu i zaangażowanie we wspieranie kultury skończone. Albo sytuacja odwrotna – wzniosłe wydarzenie, duże pieniądze i brak pomysłu na promocję. Oczywiście ważne, że biznes kulturą się interesuje. Cały czas jednak postrzega ją jako doraźne narzędzie zwiększenia sprzedaży produktu lub biedną kuzynkę, którą można wspierać, ale nigdy się nie odwdzięczy.

Tym – być może zbyt długim – wstępem chcemy usprawiedliwić temat wpisu, którym będzie branża budowlano-deweloperska. Trudno sobie wyobrazić inne równie odległe od kultury przedsięwzięcia biznesowe. To skrajny przykład, ale chcemy pokazać, że kultura jako narzędzie budowy wizerunku oraz promocji w tej branży także się sprawdza.

Nie będziemy pisać jednak o Soho Factory. Miejsce ciekawe, pomysł na zwiększenie atrakcyjności lokalizacji w starej, nieatrakcyjnej dla biznesu części Warszawy także interesujący. Mimo wszystko jednak łatwy w realizacji. Nie interesują nas jednostkowe inwestycje, w które kultura jest wpisana od początku istnienia, a firmy i przedsięwzięcia, które postanowiły ją wpleść w trakcie funkcjonowania. Nie interesują nas też mecenasi, a wzajemne korzyści.

Ian Davenport, „Poured Lines”, fot. Stephen Coles

Eco Classic i apartamentowce TRIO w Warszawie. Eco postanowiło zaprezentować swoją inwestycję jako miejsce narodzin artystycznych projektów. W tym celu zorganizowało „cykl spotkań ze sztuką TRIO Inspiracje”, który odbywał się w parterowej sali apartamentowca. Prezentowano prace designerskie, fotografię, modę. Na koncertach w TRIO występowali m.in. Tomasz Stańko i Urszula Dudziak. Informacje o wydarzeniach ukazywały się na łamach mediów poświęconych zarówno kulturze, jak i biznesowi. Na każdym spotkaniu w TRIO pojawiało się około trzystu gości. Zapewne projekt podziałał jako całkiem dobra promocja sprzedażowa. Jednocześnie był tradycyjnym eventem, który zaledwie w niewielkim stopniu wykorzystał potencjał jaki biznesowi daje kultura. Pretensjonalny tytuł, pompatyczne informacje prasowe, dobór artystów, którzy zbyt często grywają do kotleta, w końcu brak spójnego pomysłu na cały cykl, sprawiły, że posiadający duży budżet projekt nie wybił się zbyt mocno. Eco Classic mogło zdobyć dużo więcej niż wsparcie sprzedaży –  zbudować stałe skojarzenie z pozytywnymi wartościami, z jakimi kojarzona jest sztuka.

Jak? Tak, jak to robi Land Securities jeden z wiodących na brytyjskim rynku deweloperów. Stopień jego zaangażowania we wspieranie sztuki jest większy niż jakiejkolwiek polskiej firmy. Gdy wchodzimy do biur Land Securites na ścianach możemy podziwiać bogatą kolekcję dzieł sztuki. Gdy spacerujemy po Londynie możemy spotkać prace powstałe z inicjatywy firmy, m.in. „Poured Lines” Iana Davenporta i „Monument to the Unknown Artist” grupy Greyworld.  Kiedy Land Securites buduje centrum handlowe wyposaża je w dzieła sztuki. Stale wspiera finansowo National Gallery, Southbank Centre i Young Vic Theatre.  Mało tego, deweloper uruchomił w Londynie także własną galerię SW1 Gallery.

Grupa Greyworld, „Monument to the Unknown Artist”, fot. Andrew Shoben

Różnicy między działaniami Eco Classic i Land Securities nie trzeba pokazywać. Ale co z tego ma firma? Wbrew pozorom to także bardzo proste. Poza nietypową promocją sprzedażową zwiększa rozpoznawalność marki w jednoznacznie pozytywnym kontekście, podnosi wartości inwestycji deweloperskich poprzez tzw. wartość dodaną, tworzy pozytywną atmosferę wewnątrz firmy, dociera do mediów opiniotwórczych nie zainteresowanych inwestycjami budowlanymi. A przede wszystkim buduje stałe skojarzenie ze sztuką, co dla firmy budowlanej czy deweloperskiej jest wyjątkowo ważne. W końcu zarówno dom, jak i rzeźba czy obraz to wytwór ludzkich rąk. Gdy dom skojarzymy skutecznie ze sztuką sprawimy, że nie będzie jawił się nam tylko jako zbiór cegieł, ale coś dobrego jakościowo, prestiżowego, wykonanego ze starannością. Jak się okazuje kultura i budownictwo to wcale nie tak bardzo odległe światy.

1 komentarz

Filed under Uncategorized