Jak (nie) zostać znawcą sztuki

Ostatni rok wiele zmienił na polskim rynku sztuki. Nie było rewolucji, ale małe trzęsienie ziemi już tak. Mieliśmy przejęcie jednego z największym magazynów, pojawiły się nowe, ostro walczące o kolekcjonera instytucje. Mówiąc krótko rynek sztuki staje się powoli prawdziwym rynkiem, a grono firm, instytucji i osób prywatnych nim zainteresowanych zwiększa się. Inna sprawa, to jakościowa ocena tych symptomów.

Jedynym z nich jest wysyp kursów dla kolekcjonerów. Jak twierdzą ich organizatorzy za każdym razem wyprzedanych do ostatniego miejsca. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda świetnie, ale profesjonalnym podejściem do tematu mało kto może się pochwalić. Istniejąca niecały miesiąc Fundacja Sztuk Pięknych organizująca szkolenia pod szyldem Art Experts przygotowała ofertę przeważnie jednodniowych kursów. Zazwyczaj występuje też zależność: jeden kurs-jeden szkoleniowiec. Czy ktokolwiek zainteresowany biznesem potraktowałby jednodniowy kurs z inwestowania na giełdzie poważnie? Zdecydowanie nie. Czy takie kursy dotyczące sztuki są więc wiarygodne? Mamy wątpliwości.

W ramach prestiżowego, jak tytułują go organizatorzy, klubu Malemen Thinktank Society w lutym odbyła się dyskusja o inwestowaniu w sztukę. Ale tam nikt nie obiecywał, że nauczą nas wiele o rynku sztuki. Dyskusja miała raczej rozbudzić zainteresowanie uczestników spotkania. Miesiąc wcześniej ze swoimi kursami dla kolekcjonerów sztuki ruszyła Akademia Serenissima. Tu widać profesjonalne podejście do tematu. Kurs składa się z dziewięciu spotkań, na których pojawia się szerokie grono ekspertów, m.in. Piotr Bazylko, Andrzej Starmach i Klima Bocheńska. Jeszcze wcześniej działalność rozpoczął dom aukcyjny, który wcale domem aukcyjnym nie jest, czyli Abbey House. Też ma uczyć kolekcjonowania. Oczywiście tylko prac artystów z własnego portfolio. Nie brzmi to najlepiej.

Większość z nowych projektów podpiera się autorytetem Christie’s czy Sotheby’s. Ale te wielkie domy aukcyjne nie są miejscami, które na Zachodzie budują podstawową świadomość kolekcjonerów. Są raczej dostarczycielami dóbr luksusowych dla tych, którzy sami już wiedzą czego chcą lub tych, którzy chcą po prostu mieć w domu coś drogiego, Hirsta, Koonsa czy inną gwiazdę sztuki.

Powoływanie się na brytyjskie czy amerykańskie instytucje jest też o tyle niezrozumiałe, że przepaść, jaka dzieli rynki zachodnie i polski, jest ogromna. Podstawową różnicą jest fakt, że – mówiąc w uproszczeniu – kres polskiemu kolekcjonerstwu, szerokiej edukacji społeczeństwa w dziedzinie sztuki, położyła II wojna światowa. W Wielkiej Brytanii nie było tego typu sytuacji, dlatego nie można w prosty sposób przekładać na nasze realia mechanizmów tam funkcjonujących. W Polsce tradycję tworzenia prywatnych kolekcji sztuki trzeba zbudować od zera. Ale nie da się tego zrobić na kursie. Szczególnie takim, na którym zamiast wskazywania ścieżek mówi się jaki gadżet należy posiadać, żeby zakomunikować otoczeniu swoje obycie. Prawdziwego rynku sztuki nie zbudujemy także próbując z artystów zrobić rzemieślników pracujących na akord, tak jak chcą ostatnio zrobić niektórzy. Nie lekceważmy rynku, ale nie zapominajmy też, że sztuka to nie to samo, co luksusowy zegarek.

8 Komentarzy

Filed under Uncategorized

8 responses to “Jak (nie) zostać znawcą sztuki

  1. Czyli wszystko wygląda na to, że budowanie domu zaczyna się od dachu, a nie od jego fundamentów – dobrze zrozumiałem? W tym poście brakuje mi jednego – jak wygląda owa edukacja w Wielkiej Brytanii czy USA. Brakuje właśnie rozwiązań, jak to powinno się potoczyć – od podstaw edukacji artystycznej/ estetycznej?

  2. Business&Culture

    Trzeba by napisać obszerny esej. Zaczynając od szkoły. Jak u nas wygląda edukacja z historii sztuki każdy wie. Po prostu jej nie ma. W UK jest niemal od samego początku. Poproś licealistę, żeby zdefiniował pojęcie sztuka, albo podał po jednym wybitnym przedstawicielu malarstwa dla każdego okresu. Dalej w UK muzea, których u nas brak. I galerie sztuki współczesnej. Nie zapominajmy o bardzo mocno funkcjonującej sztuce w przestrzeni publicznej (w PL niemal jedynie w postaci pomników postaci historycznych). Potem galerie sprzedażowe, które u nas przecież też są jakimś marginesem. A jak wiemy konkurencja wymusza jakość towaru i obsługi. Oczywiście nie jest tylko pięknie. W końcu bańka spekulacyjna nie tak dawno pękła w USA i UK. Ale – jak już pisałem – to dłuższa historia.

  3. Monika D.

    No właśnie, o to chodzi, że nie ma ŻADNEJ edukacji z historii sztuki. Moim zdaniem to dobrze, że ktoś to dostrzega i nie tylko biadoli, ale próbuje to zmienić. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach, kto zapisuje się na taki kurs, nie zakłada, że przez jeden dzień zostanie specjalistą, ale zawsze to jakiś początek, dla niektórych może pierwszy powazniejszy kontakt z tematem. A co do Akademii Serenissimy – bym nie przesadzała z tym profesjonalizmem, bo taki zestaw ekspertów rodzi, paradoksalnie, pewien problem. Otóż, nie zawsze można mieć gwarancję, że nie jest to swego rodzaju autopromocja, w sensie: jeśli np. właściciel galerii opowiada o tym, jakie dzieła sztuki kupować, to można się spodziewać, że będzie raczej zachwalał swoją stajnię. Chociaż mam nadzieję, że misja edukacyjna zwycięży nad własnym interesem. A w jaki sposób Abbey House uczy o rynku sztuki?

  4. Business&Culture

    Abbey House, naszym zdaniem, praktycznie w żaden. Poza nauką kupowania drogo złej sztuki. Ale deklarują, że edukują. Serenissima na tle podobnych kursów wypada znacznie lepiej. To cykl, a nie jedno spotkanie. Nazwiska są dobre. A ryzyko jest zawsze. Nawet na poważnej uczelni wykładowcy ciągną w stronę swoich osobistych zainteresowań.

    • Piotr

      No sorry, ale argumentacja jest żadna. Nikt o zdrowych zmysłach nie porównuje rynków zachodnich i polskiego, ale chyba od czegoś trzeba zacząć. Im więcej się dzieje tym lepiej. Odnoszę wrażenie, że ten artykuł to typowe polskie marudzenie.
      Serenissima, to jasne, mają znane nazwiska właścicieli galerii czy domów aukcyjnych – każdy ma interes, żeby sie na kursach reklamować, ale czy to są dydaktycy? Czy ktokolwiek widział przewodnik kolekcjonera Bazylki? Otóż w poradach dla początkujących kolekcjonerów mówi, żeby kupować Sasnala (!). Ja nie wiem czy właściciel domu aukcyjnego w półtorej godziny opowie o wszystkich aspektach swojej pracy, bo od większości z nich, to on ma pracowników. Nazwisko to nie jest wiedza, inaczej wykładaliby na uniwersytetach.
      O tych drugich kursach nic nie słyszałem, ale im większa konkurencja, tym dla rynku lepiej.

  5. Business&Culture

    A jakość tego co się dzieje nie ma znaczenia, tylko wielkość konkurencji?To nie marudzenie, a próba zwrócenia uwagi na to, że o sztuce mówi się w sposób powierzchowny, a kolekcjonowania nie da nauczyć się w jeden dzień. Książka Bazylki została napisana już jakiś czas temu, więc nie wiem, czemu Sasnal tam dziwi.

    • Piotr

      No cóż, 2008 rok to może i dawno, ale biorąc pod uwagę fakt, że na aukcjach w londyńskim Christie’s w 2007 prace Sasnala wystawiano za kwoty rzędu 100 tys funtów, to kupowanie ich wydaje się raczej mało odkrywczą, a nawet chybioną poradą. Poza tym cykl 10 ogólnych wykładów po 1,5 godziny to też właściwie jeden dzień 😀
      Niemniej ma Pan rację – jakość ma znaczenie. Rozumiem, że uczestniczył Pan we wszystkich opisywanych inicjatywach, więc ja mogę mówić tylko o swoich odczuciach . Tylko tak sobie myślę, że skład wykładowców Serenissimy to bardziej do kursów o prowadzeniu galerii by się nadawał.

  6. Business&Culture

    Nie wiem, czemu uwziął się Pan na Bazylkę. Ale to akurat facet, który ma jakieś pojęcie o kolekcjonowaniu w odróżnieniu od wielu osób, które o nim mówią tylko po to, żeby zarobić.
    Nie, nie uczestniczyłem we wszystkich. Ale programy, tematyka, wykładowcy kursów są mi znane. Można po tym ocenić. Jeśli uważa Pan, że jest jakiś super kurs, to proszę polecić. Jeśli czegoś nie doceniłem, proszę napisać. Bo to czepianie się Sasnala u Bazylki to „typowe polskie marudzenie”.

Dodaj komentarz